poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 36

Przeczytaj notatkę pod rozdziałem!

*Violetta* 
Grzbietem dłoni ścieram łzę płynącą po moim policzku i nagle słyszę swoje imię. Obracam głowę w kierunku głosu, a moje usta momentalnie układają się w szeroki uśmiech.
-Leon!-Ze szczęścia zapomniałam o stanie szatyna i rzuciłam się na jego łóżko przytulając go. Po chwili spoglądam w jego szmaragdowe oczy, które wyrażają tak wiele emocji. Patrzyliśmy na siebie jakiś czas, jednak przypomniałam sobie o tym z jakiego powodu tu jesteśmy.
-Przepraszam cię...to przeze mnie to wszystko, nie powinniśmy byli się kłócić, a ty pewnie nie chcesz mnie widzieć...-Podparłam się ręką w celu podniesienia się, ale poczułam na niej słaby dotyk szatyna.
-To nie prawda. Słyszałem wszystko co mówiłaś, gdy byłem w śpiączce...kocham cię.-Po każdym słowie robił krótką przerwę, widziałam że jest zbyt słaby i nie czekając wstałam z łóżka.
-Leon, przepraszam cię, później pogadamy, ale muszę iść powiadomić lekarza, że się wybudziłeś.-Lekko uśmiechnięty skinął głową. Szybko wyszłam z pomieszczenia i odnalazłam lekarza, który właśnie wychodził z sali obok.
-Przepraszam, bo Leon...on się obudził!-Mężczyzna pierwszy wszedł do pomieszczenia w którym znajdował się chłopak, a ja zamknęłam drzwi i podeszłam bliżej niego.
-Jak się pan czuje?
-Raczej dobrze.
-Proszę ściągnąć koszulkę, zbadam pana, a jak wszystko będzie w porządku, niedługo będzie pan mógł wracać do domu...Nie zabrałem kilku dokumentów, zaraz wracam.-Lekarz zostawił mnie samą z szatynem, który popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
-Pomożesz?-Roześmiałam się i podeszłam do łóżka. Pomogłam mu znaleźć się w pozycji siedzącej, po czym pozbyłam się górnej części jego ubioru. Lekko przygryzłam wargę na widok umięśnionego torsu chłopaka. W tym momencie drzwi otwarły się i do środka wrócił lekarz. Następnie zbadał Leona i zapisał coś.
 -Wszystko w porządku, jesteś tylko trochę osłabiony, ale za kilka dni powinno być dobrze. Przepraszam, ale muszę już iść.-Mężczyzna minął się w drzwiach z grupką moich przyjaciół z Fran na czele.
-Przepraszam Violu, ale spotkałam Cami i Diego, no więc trochę dłużej mi zeszło, ale...Leon??-Dziewczyna otworzyła usta ze zdziwienia, po czym podbiegła do mojego chłopaka.
-Viola! Czemu nie mówiłaś? Rodzice wiedzą? A..-Rozbawiona przerwałam jej krzyki, widząc że wymachując napojami rozlewa je na podłogę.
-Fran spokojnie, obudził się parę minut temu, a ty przecież poszłaś po kawę.
-A właśnie, trzymaj.-Podała mi do ręki w połowie pełny kubek zimnego już napoju. Później wyjaśniliśmy sobie wszystko z Leonem. Po chwili Francesca zadzwoniła do ich rodziców, którzy przyjechali po 20 minutach. Gdy się przywitaliśmy postanowiłam, że zostawimy Leona z rodziną. Złożyłam na jego ustach pocałunek, po czym razem z Diego i Cami opuściliśmy szpital. Dochodząc do celu zauważyłam jak German z Kaylą prowadzą konie w stronę naszego domu. Pożegnałam się z przyjaciółmi uściskiem i podeszłam do nich.
-Hej, stajnia już gotowa?-Skierowałam pytanie do Kayli.
-Tak! To już ostatnie konie.-Poszłam razem z nastolatką i jej ojcem do nowo powstałego budynku. Gdy przekroczyłam jego próg usłyszałam ciche rżenie. W środku były 4 konie, jednak moją uwagę przyciągnęła klacz stojąca w ostatnim boksie. Ostrożnie pogłaskałam jej siwy pyszczek. Za sobą usłyszałam głos dziewczyny.
-To jest Estrella. Jest bardzo spokojna, dobra do nauki jazdy. Jakbyś chciała spróbować, to mogę ci kiedyś pokazać kilka rzeczy...
-Naprawdę? No jasne, że chcę.-Przytuliłam ją i razem poszłyśmy za Germanem na kolację. Jedząc pizzę, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Wstałam z miejsca.
-Ja otworzę.-Szłam w stronę drzwi razem z Lope, który szczekał plątając się koło moich nóg. Otwierając zobaczyłam wysokiego mężczyznę w wieku około 30 lat.
-Witam, nazywam się Sergio Mariano i jestem właścicielem Carlo.
-Jakiego Carlo?
-Tego tutaj pieska. Kilka dni temu mi uciekł, a mój znajomy twierdzi, że go tu widział.
-Lope zaczął radośnie szczekać na widok mężczyzny. Wtedy obok mnie pojawiła się reszta domowników.
-Lope, jest pana?-Zapytała Kayla łamiącym się głosem.
-Tak i przyszedłem go odebrać. Chodź Carlo.-Wtedy chciał przypiąć smycz do jego obroży, ale pies podszedł do Kayli i zaczął cicho piszczeć. Po kilku nieudanych próbach pan Mariano zabrał głos.
-Cóż, widzę, że Carlo przywiązał się do pańskiej rodziny, a ja nie mam czasu, który mógłbym mu poświęcić. Więc myślę, że mógłby tutaj zostać...-Na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy.
-Czy...czy mogę się z nim pożegnać?
-Tak, oczywiście.-Moja przyszła siostra, która trzymała psa na rękach podała go mężczyźnie. Chwilę pogłaskał Lope, po czym pożegnał się i wyszedł. Szczęśliwi wróciliśmy do posiłku, przy którym opowiedziałam im o Leonie. Następnie wykąpałam się i poszłam spać, teraz nareszcie wszystko się zaczyna układać.
-------------------------------------------
Hejka! Długo myślałyśmy nad tą decyzją, ale ustaliłyśmy, że ten rozdział jest OSTATNIM ROZDZIAŁEM. W czwartek pojawi się epilog.
Dlaczego taka decyzja? Nie za bardzo podoba nam się obecne opowiadanie, jest takie trochę..nudne? Tak, chyba to słowo tutaj pasuje.
Czy blog będzie nadal? Tak, będziemy pisać nowe opowiadanie. Będzie ono inne od tego teraz. Prolog powinien pojawić się w następnym tygodniu. Mam nadzieję, że uszanujecie naszą decyzję i zostaniecie z nami ;)
Adios!

4 komentarze: